wtorek, 24 sierpnia 2010

Sopot - przystanek obowiązkowy

Aż szkoda być w Gdańsku i nie zajechać do Sopotu choć na chwilę. Miasto znane głównie za sprawą molo i jego najbliższego otoczenia - hotelu Grand Sopot i deptaku zwanego potocznie "Monciakiem". Sopot to nieustający gwar, wrzawa, mnóstwo ludzi na metrze kwadratowym. Wszyscy ciągną w jednym kierunku - na molo.
Sopockie molo to najdłuższa tego typu drewniana budowlna w Europie (511 metrów). Znajduje się ono na końcu ul. Bohaterów Monte Cassino (to właśnie słynny "Monciak"), która zaczyna się dosłownie parę kroków od stacji PKP i SKM (Szybkiej Kolei Miejskiej, która wozi turystów i mieszkańców Wybrzeża od Tczewa aż do Słupska i pozwala bardzo szybko przemieszczać się po Trójmieście). Wstęp na molo jest płatny, ale warto wydać te parę złotych (bilet na sobotę dla osoby dorosłej kosztował  4,3 PLN), żeby pospacerować po molo.
Na samym molo zagęszczenie spore, wszędzie turyście, stragany z pamiątkami, imprezy (ja trafiłam akurat na jakieś regaty). Do tego jeszcze kasy biletowe sprzedające wyjściówki na rejsy po Zatoce Gdańskiej i plac budowy, ponieważ na końcu molo buduje się właśnie przystań jachtowa. Ma być gotowa w 2011 roku.
Jeśli znacie molo w Sopocie ze starych pocztówek, to już nie jest niestety to miejsce... Klimat uzdrowiska i kurortu ustąpił miejsca komercji, muzyce z głośników i reklamom zawieszonym pomiędzy latarniami. Spoglądając w kierunku brzegu i hotelu Grand Sopot, nie da się nie zauważyć wielkich balonów reklamowych, scen, piwnych parasoli, głośnych punktów sezonowych imprez i atrakcji (kiedy byłam w Sopocie, akurat były to: konkurs wiedzy o ruchu drogowym dla dzieci, wystawa samochodów, konkurs skoków przez błotną kałużę, etc.). Pisałam w jednym z wcześniejszych postów, że mimo przeogromnej liczby turystów w Gdańsku, w tym mieście się wspaniale odpoczywa. Sopot z całą pewnością równa się rozrywce i tutaj ją znajdziecie. Ale w Sopocie odpocząć bym nie potrafiła. Choć to urocze i jedyne takie w Polsce miejsce, z pewnością warte odwiedzenia, to na wypoczynek nie polecam. Chyba że lubicie plażowanie w zgiełku wszelkiego typu dziwactw;-)
Chyba jeszcze głośniej jest na "Monciaku". No ale tutaj się przecież nie plażuje, tylko bawi, przychodzi zjeść, napić się. To ulica barów, restauracji, klubów i dystotek, kawiarni. Ciekawym spostrzeżeniem dla mnie była spora ilość barów sushi w okolicach ul. Bohaterów Monte Cassino (w Gdańsku jest zresztą podobnie). Jeszcze kilka lat temu czegoś takiego w Trójmieście nie zauważyłam. Nie wiem tylko, czy to dlatego, że wtedy jeszcze sushi nie jadłam, czy faktycznie te knajpki wyrosły niedawno na fali mody na sushi, która przetoczyła się przez Polskę. Nic niestety nie jestem w stanie zarekomendować, bo jakoś nad morzem mnie na sushi nie ciągnęło. Smaki bardziej kierowały mi się w stronę rybek smażonych, pieczonych, duszonych, grillowanych, wędzonych - przetwożonych w każdym razie.
Na "Monciaku" warto na pewno zatrzymać zatrzymać się przy Krzywym Domku, a może nawet schłodzić się kawą mrożoną w kawiarenkach przy nim położonych. Krzywy Domek pewnie okazalej prezentuje się jesienią czy wczesną wiosną, kiedy to można go zobaczyć w całości. Bo latem przysłaniają go kawiarnianie ogródki, parasole, soczysto zielone drzewa. No ale jest to i tak taka mała namiastka Gaudiego w wersji polskiej.

środa, 18 sierpnia 2010

Port Gdynia

Jeśli ktoś lubi miasta portowe, same porty, statki, jachty i wszelkie łódki, powinien zobaczyć Gdynię. Gdynia to nie tylko bodaj najbardziej znany Skwer Kościuszki i stocznia, ale wspaniały port.
Ze Skweru Kościuszki wychodzi się na stanowiącą coś w rodzaju przystani i nabrzeża Al. Jana Pawła II, przy której zacumowane są dwa przepiękne i ważne dla historii polskiego żeglarstwa statki. Pierwszy z nich to zbudowany w Wielkiej Brytanii niszczyciel ORP "Błyskawica". Dziś, jako jedyny ocalały sprzed II wojny światowej polski okręt, pełni już rolę okrętu-muzeum. Zwodowany w 1936 roku, za swoją dzielną postawę w czasie wojny został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, który jest najwyższym wyróżnieniem polskiego oręża.
Tuż obok "Błyskawicy" dumnie stoi Dar Pomorza. Ten trzymasztowy żaglowiec również jest już na zasłużonej emeryturze, pełniąc funkcje muzeum. Nic dziwnego zresztą, ponieważ historia tego okrętu sięga już ponad sto lat wstecz. Wodowanie Daru Pomorza miało bowiem miejsce w 1909 roku. Od tego czasu nasz żaglowiec odbył ponad 100 rejsów szkolnych i przepłynął pół miliona mil morskich, co równa się 25 rejsom dookoła świata. Dar Pomorza wpisał się złotymi zgłoskami w historię polskiego żeglarstwa jako pierwszy statek pod polską banderą, który opłynął dookoła świata, przepływając przez postrach żeglarzy - Cieśninę Drake'a w 1937 roku. Przejście pod żaglami przez Cieśninę Drake'a uważane jest za wyjątkowo trudne i stanowi wielki wyczyn nawet dziś. Nie bez przyczyny zresztą znajdujący się na Cieśninie Przylądek Horn (najbardziej na południe wysunięty przylądek Ameryki Południowej) żeglarze nazywają przylądkiem sztormów i burz.
Przy Al. Jana Pawła II znajduje się także Akwarium Gdyńskie. Stąd też rozciąga się wspaniały widok na Zatokę Gdańską i wpływające do portu jednostki. Tuż obok Al. Jana Pawła II znajduje się Nabrzeże Młodych Żeglarzy, miejsce, w którym cumują jachty, skutery wodne oraz motorówki. Z kolei kierując się w stronę stoczni, mijamy m.in. Nabrzeże Kutrowe, Rybne, Stoczniowe, Pilotowe czy Helskie, skąd odpływają promy m.in do Skandynawii. Jeszcze dalej mieści się Port Wojenny Oksywie. Stanowi on bazę logistyczną Marynarki Wojennej RP i jest główną baza morską 3. Flotylli Okrętów.
Mamy takie czasy, że nad pięknym gdyńskim portem górują nowoczesne, XXI-wieczne wieżowce. W tym najwyższym w Polsce budynku mieszkalnym, położonym zaledwie kilkadziesiąt metrów od morza, mieszczą się nie tylko luksusowe apartamenty, ale też prestiżowe biura. Ceny za metr kwadratowy pewnie mogą przyprawić o zawrót głowy, podobnie zresztą jak widok z górnych kondygnacji, ale pewne jest też, że niejeden chciałby tu mieszkać. Ja mieszkać może niekoniecznie, ale mieć taki apartament na lato z widokiem na morze - dlaczego nie :-)


Galeon Lew wpływa do Gdyni

Dar Pomorza
ORP Błyskawica

wtorek, 17 sierpnia 2010

Gdańsk - tu się odpoczywa

Podobno to tutaj wszystko się kończy i zaczyna - Gdańsk, Sopot, Gdynia. Dla mnie to miejsce magiczne, nie tylko naznaczone przez historię i symboliczne na mapie Europy, ale przede wszystkim miejsce wymarzone i jedno z niewielu w Polsce (po moim mieście rodzinnym i Krakowie, w którym obecnie mieszkam), o których mogę powiedzieć - tutaj mogłabym mieszkać.

Gdańsk

Plaże

Tutaj z pewnością wiele się zaczęło - II wojna światowa, początek upaku komunizmu w Europie. Gdańsk to miasto-symbol, miasto wolności. "Morze możliwości" - z takim hasłem promującym Gdańsk się spotkałam, ale ja mam własne - "Gdańsk - tu się wypoczywa". Miasto oferuje sporo atrakcji dla różnych grup wiekowych i dla osób różnie rozumiejących wypoczynek. Bo z jednej strony mamy morze i plaże, z drugiej imponujące zabytki, a z trzeciej tętniące życiem nocnym uliczki i mnóstwem uroczych knajpek.
Zacznijmy od plaż - Jelitkowo, Brzeźno, Stogi, Sobieszowo. Ja miałam okazję odwiedzić drugą i trzecią. Na pewno na każdą z plaż mamy doskonały dojazd, ponieważ tramwaje podjeżdżają wręcz na samą plażę. O Stogach mogę powiedzieć, że była to najlepiej utrzymana plaża w Polsce, jaką widziałam. Na plażę prowadzi uliczka z kostki brukowej, sama plaża wyjątkowo czysta i szeroka. Strzeżona przez ratowników, pełna infrastruktura (przebieralnie, toalety, knajpy), kosze na śmieci co kilkanaście metrów. I coś, za co tak lubię nasze polskie plaże - złoty, drobniutki piasek. Brzeźno, choć to też czołówka naszych plaż, robi słabsze wrażenie - bo choć z pozoru wszystko w porządku - infrastruktura, ratownicy, zjeżdżalnie, to jednak mi na pierwszy plan wysunęły się wszechobecne śmieci... Brzeźno urzeka za to za sprawą molo, które tylko w niewielkim stopniu ustępuje temu sopockiemu. Plaże w Gdańsku mogę polecić jeszcze z jednego względu - obowiązuje na nich zakaz palenia. Tutaj duże uznanie z mojej strony dla władz miasta!

Nad Motławą

Moja ulubiona część Gdańska, nad którą czuwa stary żuraw. Spacer Długim Pobrzeżem wśród uroczych restauracyjek, pływających statków, zacumowanych jachtów i ulicznych grajków to moje najlepsze wspomnienia z Gdańska. Zapach świeżo usmażonych ryb mieszający się z zapachem wody to element charakterystyczny podczas spaceru nad Motławą. Stąd odpływają tramwaje wodne (na Hel, do Sopotu i Gdyni, na Westerplatte), a także prywatni przewoźnicy. Między jednym brzegiem Motławy a wyspą Ołowianką kursuje też niewielki stateczek - warto przeprawić się te ledwie kilkadziesiąt metrów, choćby po to, żeby zobaczyć żurawia od przodu.
Z Długiego Pobrzeża rozciąga się też widok na zrujnowaną Wyspę Spichrzów. Dla jednych niestety zrujnowaną, ale dla mnie te ruiny mają jednak w sobie jakąś prawdę i czar. Ten kawałek starych murów robi niesamowite wrażenie pośród otaczającego go bogactwa Gdańska. Bo Gdańsk nad Motławą to najdroższe mieszkania, luksusowe hotele i sklepy, zdobione i kolorowe kamienice, odrestaurowane budynki. I chyba właśnie ze względu na to otoczenie, ruiny Wyspy Spichrzów robią takie wrażenie.
Obok Ołowianka - wyspa, na której mieszczą się Filharmonia Bałtycka oraz siedziba Muzeum Morskiego. Warto zobaczyć nie tylko samo muzeum (w tym m.in. statek Sołdek), ale też malowniczy widok na Długie Pobrzeże z żurawiem.

Droga Królewska

Prowadzi od dwóch bram i wieży - (Bramy Wyżynnej, Wieży Więziennej i Złotej Bramy), poprzez ulicę Długą i Długi Targ, aż do Zielonej Bramy. Największe atrakcje Drogi Królewskiej to Dom Uphagena, ratusz, Dwór Artusa, Nowy Dom Ławy (to tutaj ukazuje się słynna "panienka a okienka"), no i oczywiście Fontanna Neptuna. Dla mnie jednak tak naprawdę niemal każda kamienica wzdłuż tej trasy to małe dzieło sztuki, godne uwagi i zachwytu. Bo Gdańsk jest pięknie odrestaurowany, a troska jego władz o miasto widoczna na każdym kroku Drogi Królewskiej. Warto zatrzymać się tutaj na chwilę, usiąść w kawiarni i sącząc powoli kawę, spróbować się wyciszyć i zamyślić na moment, podziwiając panoramę Długiego Targu z jego centralnym punktem - Fontanną Neptuna.
Sam Neptun ma w sobie coś magicznego - niby zastygły w jednej pozie, a mimo to niezwykle dynamiczny i wciąż groźny. Jak to władca mórz, pilnuje Gdańska i jego mieszkańców, a także wszystkich odwiedzających miasto, patrząc na nich z góry i trzymając w dłoni trójząb - symbol swojej władzy.

Ulice Piwna i Mariacka

Absolutnie się w nich zakochałam. Mariacka to maleńka uliczka, wychodząca od Długiego Pobrzeża z Bramy Mariackiej. Mimo że Mariacka jest niewielka, to tętni życiem. Każda kamienica to osobliwość - w niemal co drugiej znajduje się sklep z biżuterią, gdzie kunszt wytwarzania z bursztynu biżuterii urasta do miana najwyższych lotów sztuki jubilerskiej. Wśród sprzedawców biżuterii same osobliwości - malarze, artyści, muzycy, rękodzielnicy. Są tu galerie sztuki, sklepiki z autorską biżuterią czy odzieżą, kawiarnie. Mariacką nie można przejść obojętne, kiedy się już wstąpi na tą ulicę, czas jakby się zatrzymuje, chce się wejść do każdego sklepu, oglądać, chłonąć...
Nad Mariacką góruje potężna Bazylika Mariacka - jeden na największych ceglanych kościołów na świecie. Choć jego wnętrze wydaje się dość ascetyczne, to jednak warto je zobaczyć, a w szczególności wybrać się na wieżę Bazyliki. Rozciąga się z niej imponujący widok na cały Gdańsk - stocznie, Motławę i Stare Miasto, ale również nowe osiedla i mosty. Morza niestety nie widać, ja przynajmniej nie dostrzegłam. Może kwestia pogody.
Z ulicy Mariackiej przechodzi się płynnie w ulicę Piwną. Na jej końcu widać Wielką Zbrojownię, ale to nie ona przyciąga na Piwną tłumy. Sława Piwnej, jak wskazuje zresztą sama nazwa ulicy, bierze się z ogromnej ilości knajpek, restauracji, kawiarni i klubów, które usytuowane są po jednej i drugiej stronie ulicy. Piwna żyje do późnych godzin nocnych, jej romantyczna atmosfera sprzyja długim rozmowom, spotkaniom ze znajomymi, randkom. Najpiękniejsza jest późnym wieczorem - to tutaj przenosi się serce Gdańska, gdy pozostała jego część już śpi. To tutaj czuje się prawdziwy klimat Gdańska, tutaj można się zapomnieć i naprawdę poczuć, że tu się odpoczywa. Czas przestaje płynąć. Płyną słowa, rozmowy, wino i niedaleka Motława.

Stocznia Gdańska
Fontanna Neptuna
Ulica Mariacka
Widok na stocznię
Długie Pobrzeże z widokiem na żurawia


niedziela, 1 sierpnia 2010

Blueberry crumble

W kuchni sobie radzę, zdarza mi się nawet przygotować raz na jakiś czas coś wyjątkowo pysznego albo pysznie wyglądajacego. Ale mistrzynią ciast, ciasteczek czy wypieków jakoś nie jestem. Ręki do ugniatania nie mam:-) cały mój ciasteczkowy repertuar to ciasto z torebki i z mrożonego ciasta francuskiego.
Postanowiłam to zmienić i na dobry początek wybrałam się do Ikei po formemki na muffinki i crumble. Muffiki uwielbiam, ale uznałam, że dla takiego początkującego cukiernika jak ja, mogą być jednak za trudne. Dlatego na początek crumble. Mało znane w Polsce, ale pyszne.
Crumble to brytyjski deser - owoce z kruszonką, podawane na ciepło, np. z lodami. Najwięcej przepisów w sieci mówi o crublach z jabłkami, malinami, rabarbarem. Żadnych z tych owoców akurat w sklepie nie było. Były za to borówki amerykańskie i to na nie padł mój wybór.

Składniki na crumble (na 4 porcje):
- 40 dag borówek amerykańskich
- cukier brązowy - do borówek ok. 2 łyżki (jeśli borówki są bardzo słodkie, to nawet mniej) i 1/3 szklanki do ciasta
- sok z połowy limonki
- 10 dag zimnego masła
- 1/2 szklanki mąki pszennej
- garść płatków owsianych
- kilka migdałów
- cynamon (łyżeczka)
- imbir (łyżeczka)
- lody i mięta  - do smaku i do dekoracji
- margaryna - do wysmarowania foremek

Piekarnik nastawić na 180 st. Formeki na crumble wysmarować margaryną.
Angielskie przepisy mówią o gotowaniu borówek, mi jednak zależało na zachowaniu ich konsystencji i formy, dlatego wsypałam je jedynie do miski, posypałam cukrem, skropiłam sokiem z limonki i delikatnie potraktowałam blenderm - tak żeby nie naruszyć ich za bardzo, ale połączyć składniki. Tak przygotowane borówki układamy w foremkach.
Zabieramy się za ciasto. Do malaksera wrzucamy: masło, płatki owsiane, cukier, migdały, cynamon i mąkę. Całość miksujemy przez moment na najwyższych obrotach. Powinno wyjść nam niezbyt gładkie ciasto. Układamy kruszonkę na owocach w formenkach, rozcierając ją palcami. Nie ma konieczności szczelnego przykrycia owoców ciastem.
Formeki wstawiamy do piekarnika i pieczemy ok. 20 minut. Po wyjęciu najlepiej odstawić na jakieś 10 minut, żeby crumble lekko przestygły. Dekorujemy lodami i listekim mięty. Smacznego, można zajadać!

Tak wygląda efekt końcowy, a smakuje jeszcze lepiej niż wygląda: